Moje nietaktowne spotkanie

Niewiele osób zapewne wie, kto zaszczycił izabelińską parafię równo 60 lat temu! To niezwyczajne wydarzenie siostra Assumpta Szczuka FSK zatytułowała skromnie: „Moje nietaktowne spotkanie”.

***

W Izabelinie na parafii byłam prawie 3 lata, od stycznia 1962 do końca sierpnia 1964 r. Dokładnie nie mogę przypomnieć okoliczności, czy zdarzenie miało miejsce w roku 63., czy 64.? Wedle moich przypomnień, obliczeń, najprawdopodobniej był to rok 1963. Ksiądz Proboszcz wtedy już chorował, ale jeszcze był bardzo czynny i pracował często nawet ponad swoje siły. Zdarzało się, że od czasu do czasu dostawał gorączki, wtedy się kładł na parę dni, po których wstawał i nadal niezmordowanie zabierał się do swoich obowiązków, nie oszczędzając nic siebie. Wyjeżdżał nieraz nawet do dalszych miejscowości, by poprowadzić rekolekcje. Pamiętam, jednego razu tak źle się czuł, a nie znalazłszy odpowiedniego zastępstwa, Siostra Anna pociągiem odwiozła Księdza do Białegostoku i tam, jak sam powiedział, pokładając się, prowadził poprzednio umówione rekolekcje dla Księży.

Pewnego razu w nocy prawie niespodziewanie dostał silnej gorączki, która bardzo osłabiła Księdza, tak, że nie mógł już wstać, by odprawić Mszę Świętą. Rano, nie pamiętam, czy Siostra Anna zawiadomiła lekarza, czy sam przyszedł dowiedzieć się o zdrowie Księdza Proboszcza, a był to pan dr. Pędrak mieszkający w Truskawiu, wsi oddalonej niewiele ponad 1 km. Polecił dosyć stanowczo, żeby ograniczyć przez kilka dni wszelkie odwiedziny, bo to bardzo męczy, a Ks. Proboszcz musi mieć spokój i odpocząć, żeby mógł „przyjść do siebie”. Siostra Anna, pełniąca obowiązki przełożonej w Izabelinie, powtórzyła decyzję lekarską, dodając jeszcze od siebie, że naprawdę musimy do tego się zastosować, gdyż to jest konieczne dla Księdza, nawet wbrew woli Jego, który zawsze chciał być dostępny dla wszystkich, a zwłaszcza dla swoich parafian, nawet pomimo choroby. Nie pamiętam, czy było to zaraz pierwszego dnia choroby Księdza Proboszcza, czy następnego. W każdym razie było letnią porą, pamiętam że byłam w szarym, letnim fartuchu i było ciepło. Wyszłam z domu „plebanii” – baraczku, coś miałam zrobić, nie pamiętam, może w Kościele dolać wody do kwiatów w wazonach? Siostra Anna, mając jakieś inne pilne zajęcia, powiedziała, abym przy okazji delikatnie zajrzała do Księdza, czy czegoś nie potrzeba. Zwykle do chorego Księdza chodziła sama lub siostra zajmująca się „sprawami jedzeniowymi”, czasem przyjeżdżała z Lasek s. Róża, doświadczona pielęgniarka, bliżej związana z Księdzem (ja bardzo mało wchodziłam do chorego Księdza Proboszcza).

Wychodząc z domu zauważyłam jakiegoś Księdza stojącego obok malutkiej sioneczki, dobudowanej do Kościoła, zakrywającej drzwi prowadzące do tzw. „pierwszej zakrystii”, która była jakby składzikiem, i w której były schody z drzwiami, prowadzące do „pokoiku – gołębnika” pod wieżyczką, na której był umieszczony dzwon. W pokoiku tym mieszkał Ks. Proboszcz. Kościół w dzień był zwykle otwarty, tym razem nie pamiętam, bo czasem i w dzień z różnych względów się zamykało. Wspomniane drzwi, osłonięte sioneczką, były zamknięte na klucz. Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam Księdza w średnim wieku, jak się wydawało, niedawno przekroczonej czterdziestce, o dość mocnej budowie, z jakąś niewielką teczką w rękach. Nie mogę przypomnieć, czy był z odkrytą głową, czy miał jakiś beret lub kapelusz; nie miał raczej na sobie płaszcza, może miał jakiś sweter? Nie było widać żadnych insygnii biskupich.

Coś przeleciało mi przez głowę, że chyba tego Księdza gdzieś widziałam? Mogłam widzieć w Laskach gdzieś przechodzącego albo modlącego się prywatnie w kaplicy, tylko nie odprawiającego Mszy św. lub innego nabożeństwa, bo na pewno zapamiętałabym, pomimo że nie mam bystrej pamięci wzrokowej.

Zanim się zebrałam w sobie, Ksiądz pierwszy „pochwaliwszy Pana Boga”, (tylko naprawdę nie pamiętam czy śląskim „Szczęść Boże”, czy „Niech będzie pochwalony…”, na pewno nie Laskowskim „Przez Krzyż”), zapytał, czy Ks. Proboszcz jest w domu i czy mógłby się z nim zobaczyć? Było to powiedziane w taki zwyczajny, prosty a delikatny sposób. Odpowiedziałam, że Ks. Proboszcz jest w domu, ale jest chory i że lekarz nie pozwala na odwiedziny. I zapytałam, czy Ksiądz koniecznie osobiście chce się zobaczyć z Księdzem Proboszczem? I nie czekając odpowiedzi ciągnęłam: bo jeżeli jakieś sprawy kancelaryjne, to Siostra Anna może załatwić. Skojarzyłam to dlatego, że parę dni temu, młody Ksiądz z Wawrzyszewa, chyba wikary, przyjeżdżał w sprawie czyjejś metryki potrzebnej do Sakramentu małżeństwa i Siostra Anna właśnie to załatwiła.

„Ksiądz” wysłuchawszy, nie przerywając mojej propozycji, odpowiedział bardzo spokojnie: „Tak osobiście chciałbym.” I tak przez chwilę stał z lekko pochyloną głową i poważną twarzą, z której dawało się wyczytać jakieś wielkie zatroskanie o zdrowie Księdza Proboszcza, i jednocześnie jakąś delikatność, jakieś uszanowanie dla tego czyjegoś odcinka powierzonego mu osobiście, jak ten w tym przypadku, i żeby przestrzegać zaleceń lekarskich. I ten jakiś spokój, ta wyjątkowa delikatność, bez żadnego najmniejszego cienia narzucania się, tak dziwnie „skrobnęły mnie po sercu”, i tak szkoda mi się zrobiło tego „Księdza”, pomyślałam – może naprawdę ma wielką potrzebę spotkać się z Księdzem Proboszczem? I postanowiłam, że postaram się ułatwić to spotkanie, nawet nie pytając s. Anny (prawdę powiedziawszy lekko się narażając). Po krótkiej chwili powiedziałam: to niech Ksiądz poczeka, pójdę i zobaczę jak Ks. Proboszcz się czuje, i czy będzie mógł Księdza przyjąć? Tyko jak mam powiedzieć, który Ksiądz? A Ksiądz spokojnie, z powagą, jednocześnie tak bardzo naturalnie: „Ksiądz Wojtyła”.

Ugięły się trochę pode mną nogi, po prostu zmieszałam się, zbaraniałam.

I nie pamiętam, czy w tym zamieszaniu pocałowałam w rękę, czy tylko plączącym się językiem w gardle powiedziałam: Przepraszam Ekscelencję! Naprawdę bardzo przepraszam!

A Ksiądz Biskup, czy może już nawet Arcybiskup – Metropolita?, na pewno jeszcze nie Kardynał, lekko się uśmiechnął i powiedział, że „nic nie szkodzi i nic się nie stało”.

Natychmiast otworzyłam drzwi z klucza i następnie na schody, które nie były zamknięte na klucz, (nie uprzedziwszy nawet Księdza Proboszcza), nadal jeszcze nie swoim zmieszanym głosem powiedziałam: proszę bardzo, niech Ekscelencja wejdzie! Ksiądz Proboszcz bardzo się ucieszy. A Ksiądz Proboszcz usłyszawszy, że ktoś ma zamiar wchodzić, od razu ze swego łóżka (a było nim jakieś stare, nędzne, niskie tapczanisko) zapraszał do wejścia.

A ja zmieszana swoją jakąś nie bardzo świadomą niegrzecznością i przejęta jak wszyscy „domownicy” parafii chorobą Księdza Proboszcza, poszłam do swoich zajęć, których w Izabelinie nie brakowało, a nawet bywało nieraz w obfitym nadmiarze.

Nie pamiętam nawet, czy później powiedziałam o tym swoim gapiostwie s. Annie, czy nie? I nie wiem do dzisiaj, czy ksiądz Biskup przyjechał autobusem z Warszawy, czy może będąc w Laskach przyszedł pieszo, czy przyjechał samochodem, którego nigdzie nie było widać, może gdzieś stał na uboczu, może kierowca odjechał?

Wiele spraw w Izabelinie w tym okresie zdawałoby się niecodziennych, niezwykłych, przechodziło bez większych sensacji, bez szumu, bez hałasu. Były uważane za zwykłe, proste, tak jak prosty, zwyczajny a jedyny, niepowtarzalny w swojej niezwykłości był sam Gospodarz – Ojciec parafii izabelińskiej, świętej pamięci Ksiądz Proboszcz Aleksander Fedorowicz.

Tyle mogę powiedzieć o wygrzebanym po 27 latach z pamięci tym wyjątkowym i niezwykłym spotkaniu, które mocnej i na nowo przypomniałam po piętnastu latach, tj. po wyborze Księdza Kardynała Wojtyły na Stolicę Piotrową, a teraz prawie dwunastu następnych latach pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II, jeszcze raz przypominając, tak jak potrafiłam niezdarnie i bez ładu, na pokazanie „Ojca Lasek” Księdza Prałata Tadeusza Fedorowicza nabazgrałam, ja dziewczyna ze wsi.

s. Assumpta Szczuka, Laski 24 III. 1990 r.

P.S. Jak dobrze św. Jan Paweł II znał ks. Alego, niech zilustruje fragment homilii wygłoszonej podczas pielgrzymki w 1987 r. w Lublinie: „Wpatrujcie się w przykłady. Jest ich tak wiele w każdej diecezji, a wymienię tylko św. Maksymiliana Marię Kolbego, biskupa Michała Kozala, Męczennika z Dachau…, a z naszych stron księdza Wojciecha Blaszyńskiego, księdza Jana Balickiego, księdza Aleksandra Fedorowicza, księdza Władysława Korniłowicza (…)”. W opinii Jana Pawła II ks. Aleksander był „świętym człowiekiem”. Świadectwo tego spotkania, mającego miejsce w czasie audiencji papieskiej w Watykanie pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, przeczytacie na blogu pod nazwą: świadectwo #2, #2https://blog.przyjacielealego.pl/swiety-czlowiek/.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.