Wspomnienia s. Klary Jaroszyńskiej #27

Nadzwyczajnie zwyczajny…

s. Klara Jaroszyńska

***

Ludzie. cd.

We wszystkich wspomnieniach osób, które były przy nim w ostatnich jego chwilach, jest zawsze zdumienie, wzruszenie, a czasem niemal przerażenie jakąś bezlitosną nonszalancją wobec siebie i troskliwą, czułą uwagą na drugiego człowieka. Wspomnienia owej pani doktor, która przez trzy ostatnie lata życia otaczała Księdza opieką lekarską, kończyły się dość zaskakująco: „W czasie wielu rozmów, zarówno na tematy codzienne, jak i bardziej oderwane i ogólne, wszystko co mówił, było nastawione na dobro drugiego człowieka, było Boże, z ducha, a słowo Bóg nie wiem, czy zostało użyte dwa razy. Odnosiło się wrażenie, że Pan Bóg jest rzeczywistością zbyt bezpośrednią, aby Go innym słowami narzucać”.

Tak też było jeszcze w Tywonii. Przychodził sobie do gospodarza, siadał, gwarzył o gospodarstwie, o zasiewach, od dobytku. Gospodarz drapie się w głowę. Jest to ten, „który nie chodzi do kościoła”. W społeczności wiejskiej myśli się o takim trochę ze zgrozą – bezbożnik. On sam czuje się inny i trochę na marginesie. Ale szybko zapomina o swojej inności wobec tego dużego, życzliwie uśmiechniętego człowieka, który ani myśli go nawracać, tylko chciałby wiedzieć, jak to było, gdy mu się kobyła ochwaciła. Ale kiedy się już pożegnał, znowu staje i znowu drapie się w głowę. Ma uczucie, że to, co było przed chwilą, to było coś więcej niż zwykła gospodarska pogwarka.

Nie on jeden tak to odczuwa. Wielu czuje, że dostaje od Księdza „coś więcej’ i to coś bardzo istotnego, choć tak rzadko było nazwane po imieniu.

Dostają to przy tym w najlepszym „opakowaniu”.

Ktoś asystując Księdzu podczas jego wędrówki po parafii był zadziwiony sposobem w jaki rozmawiał z ludźmi: “Mówił dobre, proste, krzepiące słowa”. A wszystko to, co robił i mówił, było pozbawione wszelkiej pretensjonalności, wszelkiej nuty paternalizmu. Bliskość i bezpośredniość kontaktu z ludźmi, pogodny, czasem żartobliwy ton, to wszystko nie miało nic z “fajnego chłopa”, czy “dobrego wujaszka”, w który popadają czasem duszpasterze. 

Nie było też nic z tego “rozdawania dobrych słów, świętych obrazków i głaskania dziateczek po główkach”, choć były i słowa dobre, i obrazki dla dzieci, i prosta wobec nich serdeczność. Ludzie patrzyli na niego…, słuchali. On był “ich księdzem” – ufali mu i chyba więcej niż lubili.

cdn.