Zapraszamy na ciąg dalszy rozważań ks. Alego o wierze 🙂
***
ks. A. Fedorowicz
Rozmowy o wierze
część 2
Materialista nie boi się śmierci, bo śmierci nie ma, jest tylko koniec życia. Wieczność to chyba jeden przymiot nie istniejącego Boga, z którego zrezygnował człowiek (…).
Inaczej patrzy na świat chrześcijanin. Nie gorzej od materialisty zna tajniki świata materialnego, ale im głębiej wnika w wielkość świata dostępnego w doświadczeniach i harmonii praw nim rządzących, tym jaśniej zarysowuje się w jego świadomości potęga i mądrość Stwórcy. W jego rozumieniu rzeczywistość materialna, dająca się rozłożyć na pierwotne elementy energii i masy biegnące po krawędzi czasu nad przepaścią nicości, w żaden sposób sama siebie nie tłumaczy. Ceni sobie świat materii i podobnie jak marksista pragnie go sobie podporządkować. Pamięta odwieczne przykazanie, że ma ziemię czynić poddaną. Tam, gdzie chodzi o budowanie, poznawanie, tworzenie, staje chętnie do pracy obok marksisty, nigdy jednak nie zgodzi się na to, że doskonalenie materialnych warunków bytu jest ostatecznym sensem ludzkiego istnienia.
Chrześcijanin (…) nie chce wierzyć, że martwa nierozumna materia wskutek czysto mechanicznych przemian ułożyła się w mądrze zorganizowany świat. Pomimo całego światła płynącego z nauk przyrodniczych ciągle dotyka tajemnic. W jego rozumieniu teoria ewolucji może być stwierdzeniem pewnych faktów, ale nie ich wytłumaczeniem. Ona porządkuje zaobserwowane zjawiska, ale ich nie tłumaczy i – przeciwnie – sama najbardziej wytłumaczenia wymaga. W rozumieniu chrześcijanina świat tym, czym jest, nie stał się sam, bo to, czego nie ma, samo się stać nie mogło. Chrześcijaninowi się wydaje, że w miarę jak nauki przyrodnicze coraz jaśniejsze światło rzucają na cienką warstwę materialnej rzeczywistości dla doświadczenia dostępnej i jej granice – tym ostrzej zaznaczają się kontury ciemności, z których się wynurza nasz ziemski świat. Świat bogaty, piękny i dziwny choć tak bardzo znajomy.
Jaskółka, która ostrym lotem przecina powietrze i gruba przekupka królująca wśród marchwi, pietruszki i kalafiorów, gdy czerwonymi palcami zgarnia miedziaki z twarzą mocną, nieustępliwą, brzydką, a w gruncie rzeczy dobrą, wytarte kocie łby na krakowskim rynku, słońcem zalana przestrzeń i hejnał z wieży Mariackiej, dwie kłócące się kobiety, dorożkarz w meloniku wsłuchujący się w monotonny tętent końskich kopyt, para narzeczonych całujących się w cieniu kasztanowych liści, są czymś więcej niż mozaiką protonów i elektronów.
W miarę jak chrześcijanin wchodzi na ścieżkę prawd swojej wiary przez Boga objawionej, postępuje wśród coraz gęstszych ciemności. Coraz jaśniej i coraz ciemniej. Coraz więcej trudności i szczęścia, o których człowiek niewierzący pojęcia mieć nie może i coraz więcej bólu. Rozdarcie grzechu i pragnienie Boga. W swojej wędrówce spotyka krzyż, śmieszny i głupi w oczach pogan, gorszący dla Żydów, a na krzyżu Chrystus, dobrze znany Jezus z Nazaretu. (…).
Chrześcijanin nie może uciec spod krzyża, nawet gdyby chciał. Czasem zwija się z bólu pod ciężarem istnienia, cierpienia, wieczności, pod strasznym brzemieniem prawdy swojego grzechu. Łatwo jest się ślizgać po powierzchni życia religijnego, chlapać się w wodzie przy brzegu. Gdy otchłań zaczyna ciągnąć, Bóg, nieskończoność, wieczność, krzyż Syna Człowieczego, zmartwychwstanie i te ciemności, straszne ciemności tajemnicy bytu, wówczas przerażenie ogarnia, człowieka. Chciałby wyskoczyć z wody i razem z innymi budować pałace na złotym brzegu beztrosko, w poczuciu własnej nieskończonej mocy, niepomny, że o krok huczy ocean – ale wie, że go cienka warstwa czasu i piasku nie uchroni przed spotkaniem z otchłanią. Nie może uciec, nie może wyrwać kartki z historii, bo sam by siebie okłamał. Wie, że gdyby wyrwał tę jedną, to musiałby kolejno wyrywać wszystkie następne, aż do tej ostatniej, wszystkie kartki z naszej ery.
Nie może odciąć korzenia bez powalenia całego drzewa. Zna historię krzyża w duszach ludzkich i w swojej własnej duszy. Widzi jasno, że życia Chrystusa, Kościoła, świętych w żaden sposób nie da się wcisnąć w (…) ramy materialistycznej dialektyki. Na tę samą rzeczywistość patrzy innym okiem. W Lourdes przy kanonizacji każdego świętego widzi coraz to nowe wyłomy w tym niezmiennym, ustalonym zdawałoby się systemie praw rządzących naturą. Widzi bezpośrednią ingerencję Boskiej mocy. (…) Niewiele też pomaga mu twierdzenie, że działały tu jakieś nie wyjaśnione jeszcze przez naukę prawa. Bo nie o nie wyjaśnione, ale właśnie o te najbardziej zasadnicze i najpewniejsze chodzi prawa, gdy w rękach prostego księdza Bosco pomnażał się chleb, tak jak kiedyś w rękach Chrystusa, lub gdy w jednym momencie odrasta brakująca kość albo zanika ogromny guz pod wpływem krótkiej modlitwy, zanurzenia w wodzie czy przeżegnania Hostią.
cdn.