Czy ksiądz Ali dzieła swego dokonał, czy dopiero je zacznie?

O umieraniu trudno mówić. Nie ukrywam, że czytać o ostatnich chwilach ks. Aleksandra było niezwykle trudno. Współczucie (dla Niego, a może bardziej dla parafian przyjaciół?) mieszało się z bólem Jego odchodzenia, poczuciem pustki i sieroctwa, które po sobie zostawił. Mimo, że księdza Alego osobiście nie znałam, to właśnie się tak czułam – jakbym traciła Kogoś bliskiego. Dziwnie jakoś…

15 lipca będziemy wspominać 59. rocznicę śmierci ks. Aleksandra. Odszedł w opinii świętości. Wierzymy, że jest naszym orędownikiem u Boga. Czy zatem… „ksiądz Ali dzieła swego dokonał, czy dopiero je zacznie?”

Poniżej świadectwo ks. Jana Ziei o ostatnich chwilach ks. Aleksandra:

***

Ksiądz Proboszcz śmiertelnie chory

Pod koniec listopada 1959 r. spostrzegł na sobie jakiś gruczoł w pachwinie. Od razu miał przeświadczenie, że to jest nowotwór złośliwy i od razu zaczął się liczyć z ewentualnością choroby i śmierci. W kilka dni potem lekarze istotnie stwierdzili nowotwór. Pierwsza operacja była 2 lutego 1960 r.

I tak się zaczęło pięć lat cierpień, bolesnych zabiegów, operacji, naświetlań, opatrunków, wielokrotnych pobytów w szpitalu i mimo tego – nieprzerwanie po dawnemu prowadzonej posługi duszpasterskiej w parafii i na dalekich wyjazdach z rekolekcjami.

Raz jedna starsza kobieta z Lasek z płaczem mówiła: „Za cóż ten ksiądz proboszcz tak cierpi? Te hultaje jedne grzeszą, a on – święty – za nich cierpi!” Tych pięć lat ostatnich księdza Aleksandra najdobitniej stwierdziło autentyczność jego wiary, nadziei i miłości nadprzyrodzonej. Można by za Norwidem rzec, że zbliżający się “koniec życia – szeptał do początku: Nie stargam cię ja, nie. Ja – uwydatnię.”

„Nawet w ostatnich chwilach swojego życia, gdy odwiedzałem go w domu lub w szpitalu, jeszcze kłopotał się o moje zdrowie, nic nie wspominając o swojej chorobie. Mówił tylko, że teraz ma dużo czasu na rozmyślanie, na czytanie książek, które tak kochał.” – mówi o nim proboszcz sąsiedniej parafii.

Chory od lat – nigdy nie skarżył się przede mną na swoje ukryte cierpienia – i z dobrocią mi współczuł.

„Kiedyś odwiedziłam księdza proboszcza w szpitalu i zastałam tam trzy osoby parafian; zaskoczona byłam jak ten człowiek ciężko chory – z trudem się poruszający nawet w łóżku – zupełnie nie myślał o sobie, ale cały był nastawiony na nich i ich sprawy, dopytywał o wszystko szczegółowo, cieszył się nimi i zatrzymywał ich.”

Ks. Ali w towarzystwie brata ks. Tadeusza i ks. A. Santorskiego.

Do końca swojego pobytu w szpitalu nie dał się „unieruchomić w łóżku”. Gdy tylko mógł, wstawał i trzymając się jedną ręką ściany, a drugą – opierając się na kiju – przesuwał się do innych sal, odwiedzał chorych, rozmawiał. Czy ja wiem zresztą, co robił. Kiedyś weszła jakaś pani i położyła na nogach księdza pęk wspaniałych goździków, i rozpłakała się. Mówiła, że nie wyobrażamy sobie, jak trudną i oporną była jej matka: nie dawała sobie mówić o czymkolwiek związanym z religią. A po rozmowie z księdzem, umierając „wyrywała się do Boga, szła z otwartymi rękami na jego spotkanie” – mówiła ta córka.

„Brewiarz odmawiał prawie do końca swego życia. Trudno było na to patrzeć. Usiłowaliśmy go nielitościwie od tego odwieść. Gniewał się, mówił, że może odmawiać, że brewiarz jest tak samo ciężarem jak i radością, jak każda modlitwa. Kiedyś przecież powiedział: „Nie wiem czy to lenistwo, ale już nie mogę”. Na parę dni przed śmiercią jednak znowu wziął go do ręki. „Co ksiądz robi?- zgniewałam się. „Ja tylko patrzę sobie w niego.” – tłumaczył pokornie. Kiedyś, gdy bardzo cierpiał, poprosił o różaniec. Ale po chwili dodał – „Nie. Nie mogę. Może siostro radio.” A potem uśmiechając się bezbronnie: „ To dobra zamiana, zamiast różańca – piosenki z radia.” Ks. Tadeusz, jego brat, niedługo przed śmiercią powiedział: „Ali, jakże ty niepobożnie umierasz, żadnych poważnych westchnień, żadnych modlitewek.”  Uśmiechnął się tylko do niego. Mnie przecież kiedyś zganił – „Wcale się siostra nie modli, na Mszę siostra wcale nie chodzi.” Odpowiedziałam, że ks. Tadeusz powiedział, że moja modlitwa i moja Msza święta to łóżko księdza. „A to dobrze Tadzio rozwiązał.” – ucieszył się.

Leżał zbolały, z przymkniętymi oczyma, coraz częściej przysypiał – zaczęły się objawy zatrucia moczem, które dawały ten nienaturalny sen. Zdawało się, że jest prawie bez życia, że cierpi, że już nigdy chyba nie będzie w stanie odezwać się, czy poruszyć. A przecież odzywał się czasem zupełnie niespodziewanie, że zapominało się o jego chorobie. Kiedyś leżał tak bez czucia z bolesnym skurczem twarzy, nad którym już półsennie nie panował. Jego towarzysz dreptał niespokojnie po pokoju, oczekujący od godziny na próżno karetki pogotowia, która go miała zawieźć na jakiś zabieg. Nagle ksiądz otworzył oczy i powiedział: „Psia krew, cholera. Niech tak pan powie, to od razu panu ulży.” Wszyscy się roześmieli, naprawdę ulżyło. Tak było zawsze. Każda wizyta, każda potrzeba drugiego człowieka wyrywała go natychmiast ze stanu półśmierci, w który coraz części zapadał. Zawsze znalazł się uśmiech, żywe zainteresowanie potrzebami odwiedzającego, doskonała pamięć, doskonała trzeźwa rada. Po prostu nie wierzono, że jest tak chory.

Odejście

Proboszcz przyjechał ze szpitala do Izabelina 3 maja 1965, w dzień swoich imienin. Wybrałam się tam pod wieczór, sądząc, że fala odwiedzających już się przewaliła. Nic podobnego. Przed schodkami wiodącymi na górę do „dziupli” księdza proboszcza stała duża kolejka ludzi, oczekując w spokoju na moment, kiedy zostaną wpuszczeni. Czekałam przeszło godzinę. Obawiając się, że będę musiała zbyt późno wracać do Lasek zapytałam, czy mogę wejść na chwilę, by złożyć życzenia. Wpuszczono mnie. Zostałam całą klitkę zapełnioną ludźmi: stali, siedzieli na podłodze, przykucali przy krawędzi łóżka. Nastrój jak nie u chorego. Rozmawiano z ożywieniem. Ksiądz proboszcz pytał o sprawy gospodarskie, sąsiedzkie, o dzieci: jak się uczą, czy zięć ciągle pije, jak się czuje Janka, czy już zdrowa, czy zapanowała już zgoda między matką i córką itd. Ksiądz proboszcz rzeczywiście chciał wiedzieć co się dzieje w parafii.

Teraz o godz. 20:30 zaczynał jeszcze jedną rozmowę. Co słychać u św. Stanisława? To nie było konwencjonalne pytanie. Ksiądz proboszcz naprawdę chciał wiedzieć co się dzieje w Domu Dziewcząt – w Domu św. Stanisława.

Zaczynaliśmy nie wytrzymywać nerwowo, my widzowie. „Już nie mogę patrzeć jak ksiądz cierpi.” – żaliła się jego pielęgniarka. „To właśnie siostra cierpi – ja obserwuję.”

Ksiądz Ali miał gorączkę. Był bardzo chory. Umierający. Z największą prostotą dał się od razu zbadać i tak samo jak zawsze prosto, krótko mówił o swoich dolegliwościach, które były ciężkie, bolesne i krępujące…

Księża i zakonnice są przyzwyczajeni do obserwowania samych siebie i ta introspekcja czyni, że są czasami przeczuleni i nerwowi. Najgorzej, jeżeli cierpią, że się tak wyrażę, „fachowo”. Nic z tego wszystkiego nie było u księdza Alego. Choroba była straszna, wyniszczająca i pełna cierpienia, a on mówił o jej objawach w sposób oderwany, jakby nie o sobie; nie było ciekawości, nie było skargi, był człowiek panujący nad sobą i znoszący spokój – na wszystko co go spotkało, zawsze życzliwy, a gdy tylko mógł – uśmiechnięty. O czymże mówić w takich warunkach, gdy się jest blisko człowieka, który wie, że śmierć się zbliża, który to przyjmuje, obiektywnie ocenia spadek swoich sił, któremu nie można uczciwie powiedzieć, że będzie lepiej. Pozostaje przynieść trochę kwiatów, żeby dać mu uśmiech świata i mieć nadzieję, że da mu to sekundę radości, jako dzieło tego Boga, którego on tak ukochał. Swój spokój, swoją życzliwość zachował ksiądz Ali do końca. Widziałam go ostatni raz dwa dni przed zgonem. Przyjechałam do Izabelina, gdy spał i stanęłam cicho w nogach łóżka. Po chwili, gdy się obudził, wzrok jego padł na mnie i z czarującym uśmiechem powiedział: „Ach, p. Profesor, jak dobrze.” Z tym czarującym uśmiechem pozostanie on w mojej pamięci.

11 lipca. Ostatnia niedziela w parafii. Ksiądz leży nie w swym „gołębniku”, ale w niewielkim pokoiku na plebanii. Po nabożeństwach „szli ludzie żegnać się ze swoim proboszczem”. W ciszy, tłumiąc łzy, przechodzili przez pokój, przyklękali, całowali nogi księdzu, ręce. On podnosił rękę i błogosławił. Ręka mdlała, słabła, podpierał ją drugą, błogosławił, kreślił na czołach krzyżyki i po swojemu z ludźmi gwarzył, poznawał, mówił po parę słów takich właśnie, jakie im były potrzebne… „Kochajcie się, żyjcie ze sobą dobrze, miłosierdzie Boże, pamiętaj. Co z Olesiem? Proszę pamiętać zwrócić się z tym do siostry.” I znowu kreślił krzyżyki i uśmiechał się. Wieczorem szeptał do siebie: „Taki jestem szczęśliwy, taki szczęśliwy. Co to za szczęście…” Zdołałam to usłyszeć. Zapytałam więc dziecinnie – „Czy widzi ksiądz Boga? Myśli – odpowiedział: „Nie, nie widzę, ale wiem jakie wielkie jest miłosierdzie Boże. Wy tego nie wiecie.” Potem dalej szeptał: „Rozumiesz, rozumiesz to. Myśmy całe życie tego uczyli jaka wielka jest miłość Boga!”

We środę 14 lipca, gdy już wydawało się, że jest już samym cierpieniem, wszedł doktor i przywitał go Pochwalonym, odpowiedział głośno i wyraźnie: „Na wieki wieków” i wyciągnął ręce, mówiąc: „To wielka radość.”

Po wyjściu doktora zaczęły się już ostatnie cierpienia. Leżał rzucony na pościel, nisko, mokry, spocony, skurczony; ręce skuliły się, pomarszczyły, były jak rączki dziecka; każdy ruch koło niego powodował bolesny skurcz na twarzy; chwytał spieczonymi ustami zmoczoną gazę, wysysając łapczywie wilgoć. Kiedyż to będzie koniec? „Jutro” – odpowiedział przytomnie. O pierwszej w nocy zapaliliśmy gromnice. Modliliśmy się. Ksiądz leżał cicho, bez jęków, skulony, drobny, żaden. Matka trzymała go za rękę. Odchodził, stawał się coraz cichszy. Nawet matka nie zorientowała się, gdy ksiądz zakończył życie. Była 12:20 w południe. Uderzono w dzwony kościelne.

Pogrzeb ks. Aleksandra.

17 lipca – pogrzeb, „który nie był pogrzebem.”

Czy nie po to zaszło słońce, żeby nad parafią Izabelin – Laski, nad Warszawą i nad całą ziemią polską – co dzień na nowo wchodzić?

Czy ksiądz Ali dzieła swego dokonał, czy dopiero je zacznie? „Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga.”

Ks. Jan Zieja

***

Wierzymy, że ksiądz Aleksander dzieło swoje kontynuuje. Czekamy na Jego beatyfikację. ❤️

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.