Wzruszenie.
Słów brakuje…
***
Ludzie. cd.
Kiedyś w Tywonii mógł ciągnąć polana drzewa, węgiel dla marznących w chałupach, mógł oddawać swoje jedzenie i chrupać samemu rzepę lub prosić o trochę gryczanej kaszy. Mógł ściągnąć dla kogoś swoje spodnie, okryć zawszonego biedaka własnym płaszczem, chodzić w obdartej sutannie i drżeć z zimna w nieopalonej kaplicy. Ale miał wtedy swoje dwadzieścia kilka lat i gorliwość świeżo wyświęconego kapłana, i „tylko” gruźlicę. Potem i lat przybędzie, a straszliwa choroba poczyni już ostateczne spustoszenie. Tylko pragnienie, żeby służyć ludziom, coraz wzrasta.
Bezsilność staje się coraz większą udręką. Wydaje się, jakby to jedno go trapiło. Nie ból, nie coraz to nowe cierpienia. „Ksiądz przykuty do łóżka, cóż to ze mnie za proboszcz, kiedy do swoich na własnych nogach pójść nie mogę” – żalił się lekarce w szpitalu.
Miał jeszcze nadzieję, że swoje nogi, coraz bardziej do niczego, zdoła czymś zastąpić. Miał motocykl. Jeździł nim, docierał wszędzie, choć siedzenie na siodełku przy jego dolegliwościach było mu coraz bardziej trudniejsze.
Spróbował więc małego samochodziku inwalidzkiego, na trzech kółkach. Samochodzik sapał, wysilał się, lecz nie potrafił sforsować izabelińskich piasków. A przecież mimo tych trudności wszędzie, gdzie tylko jakaś bieda – a gdzie jej nie ma? – jest ślad bytności Księdza.
Utykając, czy na motorze, sam, czy przez kogoś, ale wszędzie docierał. Siostra Anna prosi jakąś rekolektantkę, by poszła na wieś odwiedzić chorą staruszkę. Leżała zupełnie sama, a w izbie było czysto… Bo…”tu Ksiądz często zagląda, napali w kuchni, wyleje brudną wodę, czystej nanosi”. Kobieta prosi o przyniesienie jakiegoś lekarstwa z punktu aptecznego. “Ale jeśli pani nie znajdzie – uspokaja swoją przypadkową opiekunkę – to nic nie szkodzi. Ksiądz przyniesie.”
Jest inna staruszka, ma raka krtani. Przykra woń rozkładającego się ciała odpycha najbliższych. Mówi już tylko szeptem. Ksiądz często ją odwiedza. Siada na łóżku, przesuwa swoją twarz prawie do ust kobiety, wsłuchuje się w jej szept. Uśmiecha się przy tym tak zwyczajnie, tak po ludzku, a tak serdecznie. Doprawdy on kocha tę kobietę jak syn. Córka patrzy na to i płacze.
cdn.