Wspomnienia s. Klary Jaroszyńskiej #14

***

Ludzie. cd.

 

Tylko, że coś dawało nerw jego osobowości i jego czynom. Coś dziwnego wyłaniało się z tego małomównego, nieco na uboczu klasy stojącego chłopca. Bo Ali patrzy, ale Ali patrzy i, o dziwo! widzi rozmówcę. O sobie nie mówi, tylko słucha. Słucha uważnie, gotów zawsze pomóc. Tego się często nie spotyka wśród chłopięcych rozmów. To zastanawia. Oczy dużego, spokojnego chłopca z czasem robią się coraz bardziej uważne i przenikliwe, coraz więcej widzące. Rzadko wypowiada swoje zdanie, nigdy nie mówi go w sposób ostry, nigdy nie wydaje sądu o drugim, ma zawsze postawę wyczekującą i wyrozumiałą, jakby był nie tylko wyższym wzrostem, ale starszy i dojrzalszy i więcej rozumiejący.

Nie mówi wiele, ale patrzy i pod spojrzeniem zamierają złe, napastliwe czy zbyteczne słowa. Tak wspominają go teraz szkolni koledzy.

IV Gimnazjum im. Jana Długosza we Lwowie, w którym Ali rozpoczął naukę we wrześniu 1926 r.  w II klasie typu klasycznego.

Ale tak prawdę powiedziawszy, to młodszy Fedorowicz był mało zauważany w klasie. W szkolnych wspomnieniach, które zwykle obracają się koło różnych psikusów, uczniowskich kawałów, zabawnych zdarzeń, nie bardzo jest na niego miejsce i może nawet nie dałoby się z pamięci wygrzebać, gdyby nie owa niepokojąca pobożność i owo spojrzenie.

Ali z bratem Jankiem grają w szachy na balkonie Babci Fedorowiczowej, Lwów 1929 r.

Gdyby również nie zdarzyła się taka rzecz, jak na pewnym turnieju tenisowym. Ali go wygrywał – to było oczywiste. Kolega, który sędziował w przerwie między rozgrywkami, podbiegł do niego, nieco rozgorączkowany, żeby go zapewnić, że jest niewątpliwym kandydatem na pierwsze miejsce. A ten od razu: „Ja tego nie chcę!” Dlaczego? Taka wygrana w chłopięcej społeczności ma szczególną cenę. A ten…

Dotąd były sędzia sportowy, a obecnie inżynier z doktoratem rozważa – dlaczego? – i dotąd nie może się zdecydować czy przegrana Alego w tym turnieju była jego porażką czy zwycięstwem.

A potem, po latach szkolnych, dwa lata normalnego życia studenckiego. Nie ominęło go owo specyficzne studenckie koleżeństwo przebiegające w atmosferze rodzącej się dojrzałości do życia zawodowego, społecznego, rodzinnego.

Zdjęcie maturalne, czerwiec 1933 r. Ali trzeci od lewej w ostatnim rzędzie.

Organizacja Akademicka – SKMA „Odrodzenie”. Kipiąca od pasji samokształcenia, rozmów, dyskusji, śmiechu, śpiewów, wycieczek, zabaw. Kontakty przyjacielskie z kolegami i koleżankami. Ali jest zawsze taki „sam w sobie”, jak to ktoś kiedyś określił – trochę inny, trochę jakby we wszystkim „większy”, a jednocześnie prosty, pogodny, przyjacielski. Taki jest wobec kolegów, taki jest wobec koleżanek. Jedna z nich opowiada o nocy spędzonej w pociągu we dwoje. Pusty przedział, ona i ten duży, łagodny chłopiec. Czuła się bezpieczna w kręgu jego spokojnej, opiekuńczej życzliwości. Wiedziała, że może mu zaufać.

I dopiero po latach akademickich Seminarium duchowne, ale jakże dla niego inne niż normalne lata seminaryjne kandydatów do stanu kapłańskiego. Owa spokojna przystań – izolacja od świata, uregulowane życie, niezwykle silne więzy koleżeńskie w tej małej ekskluzywnej społeczności – dla Alego nie była wcale spokojną przystanią.

 

Wyższe Seminarium Duchowne we Lwowie, do którego Ali wstąpił w 1935 r., jako student Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie.

Tylko dwa lata żył seminaryjnym zwykłym życiem. W pamięci kolegów zapisał się jako niezmiernie, wręcz przerażająco gorliwy kleryk, niewzruszenie podporządkowujący się przepisom. „Silentium zachowywał wzorowo, choćby i armaty, nie odezwałby się i sam do siebie.” Coś upartego i zawziętego, niemal sztywnego jest w tym absolutnym posłuszeństwie i umartwieniu. Poza tym modlił się. Modlił się z całkowitym zapamiętaniem, więcej, dłużej, żarliwiej niż to jest w zwyczaju wśród tych pobożnych chłopców: „Jezu i Matko Boża – zapisuje w swoich notatkach – Wam tę sprawę polecam. Chcę do śmierci żyć w duchowej „klauzurze”, żyć w skupieniu z Bogiem”.

Przyjaźni nie nawiązuje. Ma zawsze postawę wycofującą się, cichą, nieciążącą nikomu. „W obcowaniu nie odczuwało się jego obecności, jakby go nie było”. Uśmiecha się tylko i patrzy komu usłużyć, pomóc, z kogo zdjąć ciężar.

„Była w Lwowskim Seminarium – pisze brat Tadeusz, a zarazem starszy kolega seminaryjny – dziwna ustna tradycja dotycząca kleryka, który był w asyście Arcybiskupa Lwowskiego przy umywaniu nóg w Wielki Czwartek i niósł na tacy woreczki z pieniędzmi dawane tym, którym Arcybiskup umywał nogi. Nazywała się ta czynność, w asyście: ad pecunian portandam, ale klerycy nazywali ją po prostu „Judaszem”.

Otóż tradycja i to od dziesiątków lat mówiła, że ten „Judasz” nie dochodził przeważnie do kapłaństwa, z takich czy innych powodów. W roku 1936, gdy Ali był pierwszy rok w Seminarium, został na „Judasza” wyznaczony kleryk II roku nazwiskiem Lipka, który spełniał rolę listonosza wśród kolegów. Był cichy, miły i spokojny. Biedny Lipka, gdy ceremoniarz przeczytał jego nazwisko z przeznaczeniem na „Judasza”, przeraził się i rozpłakał. Za nic nie chciał narazić swojego powołania. Wtedy Ali zgłosił się do ceremoniarza, by go na tego „Judasza” za Lipke wyznaczył. Co prawda Lipka istotnie do święceń nie doszedł, a Ali z wielką biedą.”

Z biedą, bo nagle musi opuścić seminarium. Ma gruźlicę. Powraca znów do cywila. Na pewno nie wychodzi z „duchowej klauzury” i „skupienia Bogiem”, ale zewnętrznie zbiera wszystkie doświadczenia zwykłego świeckiego życia i wszystkich możliwych kontaktów z rozmaitymi ludźmi i w różnych okolicznościach. Czterokrotnie jest w Sanatorium Akademickim, w okresie wojennym dla zarobku zgarnia śnieg, nosi węgiel, czy rąbie ludziom drzewo, pracuje w sklepie spożywczym, sprząta go, w nocy pełni obowiązki dozorcy. Pomaga wszystkim naokoło, życzliwie, praktycznie, skutecznie. Jest dziwnie dojrzały i samodzielny w zewnętrznej działalności, jak również i w swoim życiu duchowym.

Lwów, lato 1939 r.

Uczy się sam. Jego szkolna seminaryjna pracowitość, która tak imponowała kolegom, przeradza się w samodzielne, poważne studia. Odwiedza czasem swoje seminarium, żeby w stołówce usługiwać kolegom. Spokojnie, bez słowa, bez ostentacji. Pomaga im, cieszy się ich życiem, w którym sam nie może brać udziału.

cdn.