***
Ludzie. cd.
Biegło się nieraz do niego w jakimś stanie wrzenia, podniecenia, wzburzenia… Schodki do „gołębnika”, pokoiku Księdza, są strome. Potykał się człowiek od tę stromość i o swoje napięte nerwy. Wybiegał zdyszany, opierał o znaną balustradkę w tym dziwacznym pomieszczeniu i spotykał spojrzenie Księdza. Oczy były złociste i patrzały uważnie, ciepło, ze zrozumieniem.
Westchnienie, żeby zacząć mówić, ale się nie mówi. Cisza coraz dłuższa, coraz pełniejsza, coraz ciekawsza. Nie było w tym nic męczącego. Wydawało się, że tą ciszą Ksiądz właśnie mówi, tłumaczy, wyjaśnia. I współczuje, i rozumie, i dobrze zna to wszystko co nami szarpie, a jednocześnie wie, że jest coś ważniejszego nad to.
– No i co? – pyta ciepło. I nagle robi się cicho, spokojnie.
– Nic! – wyszeptuje się powoli. Bo oczywiście, że nic. Na zewnątrz może i burza, ale wewnątrz cisza i „spokój duszy”.
– Dziękuję!
Schodki już nie są tak bardzo strome ani pełne zasadzek. Można powoli, spokojnie zejść po nich na dół, przejść przez kościół i pójść do swojej codziennej roboty.
Msza święta w Izabelinie. Przy ołtarzu on, Kapłan, zwrócony twarzą do ludzi, skupiony, Uważny, rozmodlony, nadający każdemu słowu, każdemu gestowi jego głęboki, właściwy sens. Mimo to, a może właśnie dlatego, widzi nie tłum wiernych, a każdego pojedynczego. Na mszy świętej odprawionej przez księdza każdy czuł się w zasięgu jego spojrzenia i miłości.
I tak było istotnie. On sam pisze:
„Ministranci wieńcem otaczają ołtarz. Trochę się kręcą, zwłaszcza ci najmniejsi, których mam przed sobą po drugiej stronie ołtarza… Za ministrantami widzę starsze kobiety owinięte w swoje szale, dalej młode mężatki i eleganckie dziewczęta, które jeszcze niedawno uczyłem w szkole. Po prawej ręce przysiadła gromada dzieci, jak stado wróbli spokojnych, ale każdej chwili gotowych do odlotu. Za nimi mężczyźni… Jakieś dwuletni brzdąc wyrwał się matce i z palcem w buzi wędruje ku ołtarzowi, bo zobaczył swojego starszego brata wśród ministrantów. Znam ich i oni mnie znają. Wiemy wzajemnie o swoich słabościach i wadach, ale się kochamy i chcemy razem Boga chwalić. Nigdy się nie czuję tak bardzo z parafią związany, jak wtedy, gdy stoję przed nimi, a dzieli nas i łączy tylko ołtarz, czekający na ofiarę Chrystusa”.
W czasie Mszy świętej widzi każdego i jak sam mówił: „Wiele razy serdecznie pozdrawia obecnych, wyciągając ku nim ramiona”.
Bo ksiądz Aleksander pozdrawiał i wyciągał ramiona, mówiąc sakramentalne, wyprane już nieraz ze swego znaczenia „Pan z wami”.
cdn.