Wspomnienia s. Klary Jaroszyńskiej #26

s. Klara Jaroszyńska

***

Ludzie. cd.

Ksiądz leży. Jest chory, cierpi. Cierpi coraz bardziej.

Gdy pisze słowa o salowej gwarzącej przyjaźnie spod łóżka, pod którym wyciera kurze, ma przed sobą już tylko miesiąc cierpień. Najgorszych. A przecież taki zbolały umiał ją pod tym łóżkiem dostrzec i swoją uwagą uczcić.

„Starajcie się nie myśleć tylko o sobie – mówi do chorych – starajcie się wychodzić z tego podwórka, w którym człowiek jest sam… będziecie szczęśliwi… i będziecie dużo dobra innym robili”.

On nie był zamknięty na swoim podwórku. Do końca był z ludźmi. W ostatnich dniach odżywiany był już tylko kroplówkami. Zakładano mu je już bez opieki lekarza, domowym sposobem, ułatwionym przez już gotowe przyrządy, służące do wykonywania tego zabiegu. Przyszła jakaś znajoma dowiedzieć się o stan Księdza. Posłyszał jej głos, poprosił: „Niech wejdzie, ona tak zawsze ciekawie opowiada”. Spłoszona mocno niewiasta, zwykle dość gadatliwa, wobec tego konającego człowieka nie miała odwagi podjąć zwykłych tematów swojej paplaniny. Poruszyła parę razy ustami i chwyciła się pierwszego tematu, jaki wydawał się możliwy – powiedziała, że jej córka ciężko przechodzi ciążę, a bardzo pragnie drugiego dziecka. Mogłaby to zaryzykować, gdybym mogła takie kroplówki brać we własnym domu. Powiedziała to szybko, niepewnie i od razu zamilkła, czując, że to nie był temat do konwersacji w tym momencie. Ale Ksiądz wcale widać nie uważał, bo po prostu zaczął obliczać: „Przez ile to miesięcy byłoby potrzeba, chyba trzy dziennie? Koszt jednej…” A przecież już właściwie konał, ale i to było ważne w tej chwili. Ważniejsze niż jego cierpienie, konanie.

W ostatnich dniach jego życia przyjechała z Onkologii lekarka. Ksiądz bardzo już wtedy cierpiący, z trudem mógł zebrać myśli. Wydawało się, że cierpienie jest już tak wielkie, że wypełnia sobą wszystko, że nie ma już miejsca na cokolwiek innego.

A przecież było. Lekarka chce go zbadać, prosi cicho o zamknięcie okna. Pierwszy odruch Księdza – to myśl o niej. Wcale nie to, że on jest chory, że to jest troskliwość o niego, tylko, że ona, ta dobra kobieta, która się do niego fatygowała, jest pewno zmęczona, że zziębła w drodze. Natychmiast wychodzi ze swego odrętwienia i prosi o herbatę dla niej, żeby się rozgrzała.

cdn.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.