ks. Jan Twardowski kontynuuje analizę „Pamiętnika, którego nigdy nie było” autorstwa ks. Alego:
Ks. Aleksander, prowadząc zasadniczo łatwy temat, unika umiejętnie banału, łatwego moralizowania, które tak grozi księżom. „Weszłam do kościoła – pisze dziewczynka, jakby pod wpływem lektury fragmentów powieści Undset „Krzak gorejący” -było już trochę ciemno. W ławkach zobaczyłam dużo rozmaitych ludzi i było bardzo cicho i spokojnie (…) w konfesjonale pod ścianą siedział ksiądz i spowiadał. Od czasu do czasu słyszałam ciche pukanie i ktoś odchodził. Było coraz ciemniej, a z przodu przed głównym ołtarzem świeciła się czerwona lampka i mnie się zdawało, że tam ktoś jest i na mnie woła (…) Podeszłam do konfesjonału, uklękłam i powiedziałam księdzu, że nie wierzę w Pana Boga, ale się całowałam z chłopcem, i żeby mnie rozgrzeszył, bo chcę mieć serce czyste. Ksiądz powiedział, że mi rozgrzeszenia dać nie może, ale serce już mam czyste, bo Bóg.widział moje łzy, i żebym przychodziła, do kościoła, wieczorem, tak jak dzisiaj.
Może należałoby wypytywać dziewczynkę, nawracać, nie odprawiać bez rozgrzeszenia, wydaje się jednak, że spowiednik nie chciał się narzucać duszy, uważał że sam Bóg jest jej kierownikiem. Byle tylko nie przeszkadzać w tym, co się w niej z natchnienia Bożego zaczęło. Skoro pragnęła mieć serce czyste i żałowała, było to już najlepszym dowodem, że nie dostrzeżony przez nią Bóg stawał się widoczny. Ks. Aleksander był uczniem księdza Komiłowicza, który uważał, że spowiednik, wtedy jest kierownikiem duszy, kiedy po prostu stoi na straży tego, co Bóg w niej budzi.
Nie przeszkadzać duszy sobą, nie mówić jej za dużo od siebie, ufać bardziej Bogu niż sobie – przypominał mi kiedyś w czasie jednej z rozmów. Gdyby zaczął przekonywać, nawracać, gdyby udzielił rozgrzeszenia, mogłaby odejść w przekonaniu, że już jest wszystko w porządku. W słowach wypowiedzianych do niej: „Nie mogę ci udzielić rozgrzeszenia, ale przychodź do kościoła tak jak teraz” – kryło się przekonanie, że Bóg pragnie od niej teraz czegoś więcej, niż wygodnego spokoju, że się jest już rozgrzeszonym. Może nie wypada strzelać z wielkich armat, dotykać filozofii, omawiając taki drobiazg, jakim jest pamiętnik podlotka, ośmielę się jednak podać jeszcze kilka nasuwających mi się uwag.
cdn.
***
ks. Aleksander Fedorowicz
Pamiętnik, którego nigdy nie było.
część 3
5. II. Pisałam już, że u nas przeciwnie niż w Ameryce panuje porządek i dyscyplina. Aż dziwnie pomyśleć, że te tramwaje będą jeździć i dzwonić może aż do ostatniego dnia. Naprawdę ostatniego, bo jak się słońce pomiesza razem z ziemią i jeszcze z drugą gwiazdą, to już nie będzie nocy ani dnia. Kiedyś pójdziemy na ostatni obiad do restauracji. Chciałabym być z Mamusią, jak ta gwiazda nadleci. Myślę, że się nie będę tak bardzo bała.
Pomimo tego, że jest porządek i dyscyplina, to bumelanctwo się jednak szerzy. Wczoraj widziałam w samo południe jednego pijaka, który siedział z flaszką na środku ulicy i mówił, że niczego mu nie będzie żal tylko wódki, jak się koniec świata zrobi. Po tym przyszli dwaj milicjanci i zabrali go. Jak się idzie ulicą albo jedzie tramwajem, to w oczach widać gorączkę i niepokój. Wszyscy się śpieszą i każdą rzecz robią tak, jakby ostatni raz robili.
Wczoraj byłam z ciocią Lipcią w Bibliotece Uniwersyteckiej. Jak zobaczyłam te wszystkie stare i nowe, grube i cienkie książki, pisane przez uczonych profesorów, to mi się aż w głowie zakręciło. Myślałam sobie, jak dużo tam jest mądrych rzeczy, pozamykanych w tych małych literach. Ale właściwie to jest bardzo dziwne, bo tak naprawdę to jest tylko bardzo dużo papieru i trochę farby drukarskiej. Za rok już nie będzie książek ani profesorów. I nie rozumiem dobrze, jak to jest z tym, co się w książkach czyta, czy to jest coś, czy to jest nic, ale chyba nie, bo przecież spali się tylko papier i farba a myśli, jeżeli się z mózgu wyciskają, to się także spalą. Spytałam się cioci Lipci, czy jak się książka pali, to się pali także to, co jest w niej napisane, ale ciocia mi powiedziała, że jestem niemądra.
28. II. Za 8 miesięcy już mnie nie będzie. Kim ja właściwie jestem? Ostatni raz ważyłam 53 kg. Ale przecież ja jestem czymś dużo więcej i wydaje mi się, że te 53 kg to nie jestem ja, tylko moje nogi, ręce, głowa. Ja to jest coś dużo więcej niż 53 kg. Podobno w człowieku jest najwięcej wody, czy też płynów, i jakby to wszystko wypuścić czy wysuszyć, to by mało co zostało. Trochę kości i suszonego mięsa. Fe! jakie to brzydkie. Przypomina mi się nasz kościotrup. On już się nie boi końca świata.
15. III. Czasem, jak się zastanowię, to mi się wydaje, że siedzę w pociągu, który bardzo prędko pędzi, a naprzeciwko tak samo pędzi drugi pośpieszny pociąg i jest tylko jeden tor, więc musi nastąpić katastrofa, bo pociągi się zatrzymać nie mogą. Br, br. Ale tylko czasem mi się tak zdaje, bo wszystko jest całkiem zwyczajne i codzienne, jakby miało trwać wiecznie. Wczoraj wieczór Franek pokazał mi bardzo jasną gwiazdę na niebie, która wyglądała, jak maleńki pożar i powiedział, że to jest właśnie ta gwiazda, z którą mamy się spotkać, że niedawno gołym okiem jeszcze jej nie było widać. Mam do tej gwiazdy wielki żal. Co ja jej jestem winna? Nie będę już nigdy na nią patrzyła, chociaż jest ładniejsza od innych gwiazd.
18. IV. Do szkoły już nie chodzimy. Nic nam teraz nauka nie pomoże. Za 5 miesięcy. Robi się jakoś dziwno i strasznie. Podobno w szpitalach dla umysłowo chorych już nie ma miejsca. Czasem niebezpiecznie pokazać się na ulicy. Słychać o rabunkach, morderstwach, gwałtach. Wszyscy są strasznie zdenerwowani, ale władze dzielnie utrzymują porządek. Milicjanci kierują ruchem, tramwaje, koleje i autobusy kursują. Jakiś straszny niepokój unosi się w powietrzu. Nawet teraz, jak piszę, to mi ręka drży i serce głośno bije. Nie wiedziałam, że będzie tak trudno czekać na ten koniec świata. Mamusia mi kupiła nową, wiosenną sukienkę w śliczne kwiaty, taką właśnie jak teraz wszyscy noszą, naprawdę modną. Jak się w nią ubrałam, to mi się zdawało, że jestem większa niż byłam. Wczoraj pierwszy raz po kryjomu pomalowałam usta, ale to jest bardzo nieprzyjemnie i mnie się zdaje, że brzydko, chociaż wszyscy tak robią. Wszystko jest dobrze i spokojnie, jak nie myślę o tej gwieździe. Chciałabym być dobra. Kochać wszystkich i być kochaną, i to już zawsze, a nie tylko przez 5 miesięcy.
rys. Basia Podlewska
25. VII. Weszłam dzisiaj do kościoła. Było już trochę ciemno. W ławkach zobaczyłam dużo rozmaitych ludzi i było bardzo cicho i spokojnie. Nikt się nie spieszył, nie gorączkował. W konfesjonale pod ścianą siedział ksiądz i spowiadał. Od czasu do czasu słyszałam ciche pukanie i ktoś odchodził. Było coraz ciemniej, a z przodu przed głównym ołtarzem świeciła się czerwona lampka i mnie się zdawało, że tam ktoś jest i że mnie woła. Uczułam nagle straszne pragnienie Boga i wieczności. Miałam wrażenie, że jak długo jestem w kościele, to mi się nic stać nie może, że wszystko przepadnie i zginie, ale ten wielki, ciężki, murowany kościół zostanie. Potem sobie przypomniałam, że wczoraj po raz pierwszy w życiu całowałam się z chłopcem, naturalnie z Frankiem i bardzo się zawstydziłam. Nie śmiałam oczu podnieść na czerwone światełko, które błyszczało tam przed ołtarzem i nagle sama nie wiem dlaczego zaczęłam płakać. Mokrą od łez chusteczką wycierałam usta i twarz, tak jakbym chciała zmyć jakieś plamy. Kiedy, skończyłam płakać i opamiętałam się było już prawie całkiem ciemno w kościele i nikt się nie spowiadał. Podeszłam do konfesjonału, uklękłam i powiedziałam księdzu, że nie wierzę w Pana Boga, ale się całowałam z chłopcem i żeby mnie rozgrzeszył, bo chcę mieć czyste serce. Ksiądz mi powiedział, że mi rozgrzeszenia dać nie może, ale że serce już mam czyste, bo Bóg widział moje łzy, i żebym przychodziła do kościoła wieczorem, tak jak dzisiaj.
cdn.