Gołębnik ks. Aleksandra, mały pokoik, przez niektórych słusznie nazwany celą, to więcej niż tylko skromne mieszkanie Proboszcza. To przede wszystkim odpowiedź na doskonałą Miłość, która zakochanemu w Bogu człowiekowi po prostu wystarcza, wobec której wszystkie inne potrzeby wydają się mało ważne. Duch franciszkański przepełnia to miejsce. Jak napisał biskup K. Majdański: „Spotkanie z mieszkaniem Proboszcza było przeżyciem”. Dlaczego? Odpowiadał: „Przebywanie w przykościelnym mieszkaniu ks. Alego, w mieszkaniu niezwykłym, mówiło o umiłowaniu ubóstwa i o uroku prostoty.(…) W małej celce była cisza, skupienie i samotność Duszpasterza, to znaczy Człowieka gotowego zawsze nie tyle „continuare cellam”, ile raczej – zostawić wszystko, by spotkać się z człowiekiem – bratem, danym i przysłanym przez Boga: nade wszystko z parafianinem, ale także z każdym innym człowiekiem, który skądś przyszedł w poszukiwaniu Kapłana”. Ks. J. Zieja określił to bardziej dobitnie: „Jego ubóstwo jest prawdziwe, można powiedzieć doskonałe. Był absolutnie oderwany od rzeczy. Właściwie nie znał ceny własności”.
Ks. Ali nie znał ceny własności, bo nie był nią zainteresowany, choć urodził się w rodzinie ziemiańskiej. Przedwojenne Podole to kraina pełna kontrastów i napięć o podłożu społecznym i narodowościowym. Bogate dwory i biedni zacofani chłopi. Jednakże wzajemny szacunek panował między Fedorowiczami a ludnością ruską Klebanówki a później Kamionek. Dzieci nie były izolowane od prostego ludu, były świadkami jego ciężkiej pracy i bardzo skromnego życia. Wychowywane były w duchu poszanowania każdego człowieka. Ten szacunek „nakazał” Alemu zatroszczyć się o „służącego u rodziców w Kamionkach, Mikoły Pryszlaka, młodego człowieka (+- 18 lat), ciężko chorego na gruźlicę, którego Ali często odwiedzał” i od którego, według relacji Matki, prawdopodobnie zaraził się chorobą. Może dlatego wiele lat później ks. Aleksander widząc wielką biedę wśród swoich parafian miał powiedzieć do swego brata, ks. Tadeusza, że „myśmy mieli wszystko, niczego nam nie brakowało, więc dobrze, że teraz niczego nie mamy”.
W dzieciństwie młody Ali nie obnosił się ze swoim pochodzeniem. Stanisław Strycharski, kolega z czasów gimnazjalnych wspominał: „Byłem dwa razy u niego w domu na Listopada (ul.11 Listopada we Lwowie – przyp. FPA), duży dom w pięknym ogrodzie, kort tenisowy. Zawsze bardzo skromnie ubrany ale bardzo schludnie, w lecie w szarych pumpach z drelichu. Nigdy nie okazywał tego, że jest z lepszej sfery, ani cienia wyniosłości, nigdy się nie chwalił np. tym, że wyjeżdżał za granicę do Jugosławii. Nie wiedzieliśmy o tem”.
Wejście do gołębnika.
W Tywonii, małej biednej wiosce koło Jarosławia, w której po święceniach dochodził do zdrowia pomagając tamtejszemu proboszczowi, „mieszkał bardzo ubogo i prymitywnie. Właściwie poza jednym krzesłem, stolikiem i łóżkiem najtańszego gatunku oraz potrzebnymi książkami niczego nie posiadał” – opowiadał ks. W. Lewkowicz. I dalej kontynuował: „Razu pewnego przywiozłem na furze z Jarosławia pewne sprzęty, aby Mu urządzić mieszkanie wygodniej i bardziej elegancko. Rzeczy tych nie przyjął, powiedział, że w planie swego życia kapłańskiego nie przewidział tego”. Nie przewidział godniejszych warunków życia?
Z kolei s. franciszkanka V. Szachno z Lasek zapisała: „Pamiętam ten dzień i nawet porę dnia, kiedy ks. Aleksander po raz pierwszy przyjechał do Lasek. To było 18 kwietnia 1945 r. w godz. 15 -16. Szłam właśnie do kaplicy i zobaczyłam, jak przed domem św. Antoniego zatrzymał się samochód, wyszedł z niego młody Ksiądz w ciężkiej jesionce koloru buraczkowego. Przedstawił się i zaraz powiedział: „siostro, nie mam pieniędzy na zapłacenie samochodu”. Powiedział to tak swobodnie, tak zwyczajnie, prosto i pogodnie, bez żadnego tłumaczenia i przepraszania, że zrobiło to na mnie duże, bardzo dodatnie wrażenie. Było w tym coś głęboko franciszkańskiego”.
Ten franciszkański sposób bycia był wg ks. K. Majdańskiego wyrazem Jego swoistego stylu duszpasterskiego, „swoistego, to nie znaczy ekstrawagancji”. Potrafił bowiem mieć do siebie dystans i często z tego żartował. „Kiedyś ktoś z gości – wspominała s. A. Bielawska – litował się nad Księdzem, że ma taką nędzną plebanię. A na to Ksiądz: To jest barak sióstr. A ja mam elegancką murowaną plebanię! Innego razu siedzieliśmy razem w ‚gołębniku’ i omawialiśmy jakąś sprawę. Księdzu coś było potrzebne: Nie wstając obrócił się, sięgnął ręką i wziął szukany przedmiot. A na to ja: Ale Ksiądz ma fajne mieszkanie: nie musi wstawać z krzesła, bo wszędzie ręką dosięgnie! A Ksiądz zupełnie poważnie: Mieszkanie jest pierwszorzędne – a po chwili – a sława swoją drogą idzie”.
Fragment gołębnika. Fotografia z czasów ks. Alego.
Rzeczywiście, sława Księdza i jego „gołębnika” sięgała daleko. Ks. M. Starowieyski: „Opowiadano mi tylko, że jacyś pastorzy którzy go kiedyś odwiedzili w jego pokoiku na górce nie mogli się nadziwić. To jest prawdziwy kapłan, takiego się u nas nie znajdzie”.
Cóż to zatem był za pokoik?
Oddajmy głos s. A. Bielawskiej: „Ksiądz mieszkał w pokoiku przy kościele o powierzchni 4 m2, zwanym ‚gołębnikiem’. Znajdowały się tu tylko niezbędne rzeczy, a mianowicie tapczan (wniesiony przed wmurowaniem ściany), malutkie biureczko i mała szafka na ubranie. W jednym rogu znajdowała się łazienka, czyli umywalka i sedes. Wodę trzeba było przynosić Księdzu w konewce, więc często gdy przychodziłam z wodą, Ksiądz żartował: Częste mycie skraca życie. Kiedyś nocował tam Ks. Tadeusz, brat Proboszcza – a rano mówi do mnie: Jak on się tam myje, tam tak ciasno! I zażartował: On się pewno wcale nie myje!”.
M. Chyżewska, mieszkanka Łodzi, której Ksiądz pomógł po śmierci męża, goszcząc z dziećmi w święta Bożego Narodzenia (i nie tylko), uzupełnia ten opis: „Kiedy w lecie okno tego pokoiku było otwarte pakowały się przez nie roje drobnych muszek i komarów, kiedy było zamknięte, można się było udusić. W kilka lat po śmierci księdza wzięłam klucze i poszłam tam. Na ścianie nad schodami wisiało jakieś ubranie. W pierwszej chwili zdziwiło mnie, co tu robią wypłowiałe, znoszone rzeczy. Dopiero przy bliższym spojrzeniu poznałam, że to „starzy znajomi” – stroje Księdza Aleksandra. W zimie chodził w jakimś palcie, które kiedyś i dla kogoś pewnie było dobre”.
Widok z okna. Łóżko ks. Alego.
Parafianie znali dobrze te znoszone, wypłowiałe ubrania Proboszcza. Mieli z nimi niemały kłopot, bo Ksiądz niczego dla siebie nie kupował, a to co dostał oddawał innym. Ks. J. Zieja: „Jeżeli chodziło o jego potrzeby, po prostu nic mu nie było osobiście potrzebne, stawał bezradny wobec prezentów, nie miał ulubionych przedmiotów, choć kochał sztukę, szczególnie malarstwo, ale nie miał żadnego pragnienia posiadania czegokolwiek”. Wspominała s. Anna: „Kiedy rozpoczęłam pracę w parafii Ksiądz miał dwie rozlatujące się sutanny, które trzeba było stale łatać i reperować. Kiedyś Ksiądz wybierał się do Warszawy do Księdza Prymasa, na stojąco pił mleko i jadł chleb, a ja na okrętkę ścibolę na nim sutannę, bo właśnie się rozerwała. Nie mogłam Księdza namówić na kupno nowej, mimo że odgrażałyśmy się, że więcej reperować starej sutanny nie będziemy. Czasem Ksiądz sam sobie zeszywał, gdy mu się coś rozerwało. Kiedyś s. Zyta przez parę dni gruntownie reperowała sutannę, Ksiądz ją włożył, ale po paru godzinach widzę, że Ksiądz już w innej. Zaciekawiło mnie, dlaczego Ksiądz się tak ‚stroi’ i idę na górę sprawdzić. Na szafie na wieszaku wisi tamta świeżo wyreperowana sutanna – rozdarta i to tak skutecznie, że Ksiądz musiał się przebrać. Pomyślałam, że nie ma co z Księdzem dyskutować, tylko trzeba pomyśleć o sprawieniu nowej sutanny. Akurat zbliżały się imieniny Księdza i kobiety przyszły się do mnie radzić, co Księdzu na imieniny kupić. Poradziłam im, żeby zebrały pieniądze od wszystkich, to kupimy Księdzu materiał na nową sutannę. Jedna z kobiet wręczając Księdzu te pieniądze mówi: To są pieniądze dla Księdza Proboszcza i my bardzo prosimy, żeby nie były na nic innego wydane, tylko na sutannę. A na to Ksiądz: A to wy chcecie mieć eleganckiego proboszcza? – Proboszcza to my mamy i tak eleganckiego, tylko chcemy, żeby miał elegancką sutannę! Najbardziej z tego prezentu cieszyła się s. Zyta, że już nie będzie musiała wciąż sutanny łatać”.
Sutanna ks. Alego.
I tak „podstępem” udało się zatroskanym siostrzyczkom i parafianom ubrać księdza w porządną sutannę. Ale to nie był koniec zmagań o zdrowie i jako taki komfort życia coraz bardziej schorowanego Proboszcza, który wciąż „wymykał się” tej nadopiekuńczości.
Wspominała F. Mindak, niewidoma z Lasek: „Siostry prosiły mnie, abym pośpiesznie zrobiła na drutach ciepłe skarpety dla Księdza Proboszcza. Włożył je na nogi, cieszył się, że są takie ciepłe i obchodził parafię po śniegu. Przemoczył skarpety, więc gdy je zdjął, Siostra je wyprała i wysuszyła. Potem chciała je dać Księdzu Proboszczowi, ale nie mogła ich znaleźć. Ksiądz zauważył, że Siostra czegoś szuka, zapytał więc, o co chodzi, a gdy Siostra wyjaśniła, powiedział: Ktoś inny więcej ich potrzebował, więc mu dałem. A sam marzł nadal. Podobnie uczynił z koszulą i innymi rzeczami”. Te „inne rzeczy” zawsze niespodziewanie znajdowały nowego właściciela. Podczas prowadzonych przez siebie rekolekcji dla chorych w Łaźniewie – jak opowiadała lekarka T. Strzembosz – stan posiadania niektórych pacjentów powiększał się o rzeczy Księdza: „Janusz M. miał od Niego elektryczną maszynkę do golenia (‚ktoś mi przysłał…’), inny chory chłopiec koszule (‚bo akurat pasowały’)”. A mieszkanka Lasek, T. Szawłoska, przypominała: „Przy stole nie lubił, gdy mu chciano podać jakąś dodatkową potrawę ze względu na jego słabe zdrowie i natychmiast częstował nią mnie i wszystkich przy stole. (…) Chodził nieraz wprost obdarty, z wiszącymi strzępami u dołu sutanny. Raz poprosiłam go do mojego pokoju i zaszywałam na nim dół sutanny”.
Tych wzruszających świadectw skromności i pokory Kapłana jest naprawdę dużo. Trudno pozostać wobec nich obojętnym. Jego franciszkańskie umiłowanie ubóstwa było i nadal jest wielką dla nas lekcją. Wspomniana lekarka T. Strzembosz nieraz wracała pamięcią do pewnej wyjątkowej historii: „Ze strachem wiozłam kiedyś do Izabelina bardzo godnego księdza, który miał tam prowadzić rekolekcje dla położnych. Samochód, wytworne obuwie, dobre maniery. I mój podstęp – by ksiądz Proboszcz zaprosił Go do swojego pokoju – na górce. I wrażenie, jakie ten pokój (księdza Alego nie było) na nim wywarł. Opowiadał mi potem o ‚oknie podpartym kosturem’ i że dziękuje za rekolekcje, które sam tam odprawił”.
Gołębnik. Zdjęcie współczesne.
Gorąco zapraszamy do odwiedzenia tego wyjątkowego, „szumnie nazywanego pokojem” – jak napisała jedna z parafianek, miejsca, gdzie żył i pracował ten święty Kapłan. Gołębnik ks. Alego znajduje się pod wieżyczką kościoła parafialnego w Izabelinie.