Być apostołem Chrystusa jak Dwunastu to poznać Go, chodzić za Nim, kochać Go. Jak możemy Go poznać? Tylko z kart Pisma św. W tygodniu biblijnym zapraszamy na rozważania ks. Aleksandra o Ewangelii. Jak zwykle ks. Ali ujmuje swoją prostotą przekazu…
Czytajmy Pismo św., odkrywajmy, że Słowo Boże ma moc przemieniać, uzdrawiać i zbawiać. Wystarczy tylko uwierzyć Słowu. Ja uwierzyłam i doświadczam jego mocy 💪🏽
***
ks. A. Fedorowicz
Myśli na temat wiary i Ewangelii
część 1
Wierzyć, to znaczy uznawać za prawdę to, co ktoś inny mówi. Dlatego wierzy się nie tylko w coś, ale przede wszystkim komuś. Chrześcijaństwo w swojej istocie to nic innego niż uwierzenie Chrystusowi.
Zbyt często przez wiarę religijną rozumie się wyłącznie przeżycie wewnętrzne, jakieś przekonanie człowieka o rzeczywistości, której udowodnić nie potrafi. W tym ujęciu wiara przedstawia się jako coś samoistnego, wyodrębnionego, żyjącego własnym życiem w granicach podmiotu. Coś, co jeden posiada, a drugi nie. Tymczasem wiara jest przede wszystkim stosunkiem do kogoś na zewnątrz będącego. Jest też czymś obiektywnym a nie subiektywnym tylko. Wierzę mu albo nie wierzę. Ustosunkowuję się do niego i do tego, co mówi w ten lub inny sposób.
Przedmiotem wiary chrześcijańskiej jest Ewangelia, czyli Dobra Nowina, głoszona przez Jezusa, zogniskowana, jak w soczewkach, w księgach czterech Ewangelistów. Ewangelia się nie starzeje, jest ciągle żywa, przychodzi nam wprost od Chrystusa, wywołuje ferment, zmusza do zastanowienia, dzieli i jednoczy, gorszy i buduje, zupełnie jak w czasach, gdy Jezus sam chodził po miasteczkach Palestyny. Największą zasługą Ewangelistów jest to, że w żaden sposób nie przesłaniają Chrystusa i ani Jego osoby, ani Jego nauki nie załamują w pryzmacie swoich własnych przeżyć. Są pokorni i obiektywni. Te przymioty Autorów złączone z gwarancją, jaką nam dają nauki historyczne i archeologiczne co do autentyczności, prawdomówności Ewangelii, sprawiają, że ten, kto się z nią styka, staje oko w oko z Chrystusem. Odległość dwóch tysięcy lat ginie. Gdy czytam Ewangelię, jestem wśród ludzi patrzących ze zdumieniem na Łazarza wychodzącego z grobu. Widzę Jezusa zmęczonego przy studni w Sychar. Słyszę wycie tłumu: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go” (Łk 23, 21), gdy stoi na tarasie obok Piłata. Z przerażeniem widzę jak Go na krzyż wciągają. A potem… „już miało się ku zachodowi” (Łk 24, 29), gdy wstąpił z uczniami do gospody i dał się poznać przy łamaniu chleba. W Ewangelii czytelnik znajduje nie tylko naukę Chrystusa, ale przede wszystkim Jego samego. Nawiązuje z Nim osobisty stosunek. Godzę się lub zaprzeczam, kocham lub nienawidzę. Nawet jeżeli pozostaję obojętny, to jestem obojętny w stosunku do Niego.
Ewangelia jest księgą wiary. Chrystus domagał się wiary w siebie samego i w głoszone przez siebie prawdy. Siła oddziaływania Jego osobowości była olbrzymia, skoro ludzie wierzyli Mu, chociaż głosił rzeczy najbardziej nieprawdopodobne, zwłaszcza dla Żydów z tamtego okresu. Czar i moc Jego słowa sprawiały, że tłum zapominał nawet o jedzeniu. Głodni całymi dniami wsłuchiwali się w Jego naukę, dopóki sam się nie zatroszczył o pokarm dla nich. Zbiegali się do Niego z dalekich stron, a gdy chciał się usunąć na miejsce samotne, ścigali Go wytrwale. Słowom Jezusa towarzyszyły cuda. Uzdrawiał setki chorych, wskrzesił kilku zmarłych, burzę morską jednym słowem uspokoił, wodę w wino przemienił. Mimo to nie było łatwo w Niego uwierzyć. Będąc człowiekiem, przypisywał sobie i w czynach przejawiał atrybuty Boskie. „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30), mówi o Bogu. „Kto mnie widzi, widzi i Ojca mego” (J 14, 9). „Jam jest światłość świata, kto za mną idzie, nie chodzi w ciemnościach” (J 8, 12). „Jam jest zmartwychwstanie i żywot, kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie, a każdy kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki” (J 11, 25-28). Słuchający Go Izraelici dobrze rozumieli, że nazywał siebie samego Bogiem. Zmagali się w strasznym konflikcie wewnętrznym. Oczekiwali z utęsknieniem Mesjasza, ale chcieli Go mieć bohaterem narodowym, wodzem, który wyzwoli lud z niewoli. Z tą myślą, gdy zobaczyli, że chleb się mnoży w rękach Jezusa, chcieli Go obwołać królem. Ale On uszedł spośród nich. Nawet uczniowie z naiwnością dzieci spierali się o pierwsze miejsca w Jego królestwie chcąc siedzieć po Jego prawicy i lewicy. Gdy objawił swoją chwałę na górze Tabor, zapalczywy Piotr zawołał: „Panie, dobrze nam tu być, jeżeli chcesz, uczyńmy tu trzy przybytki: Tobie jeden, Mojżeszowi jeden i Eliaszowi jeden” (Mt 17,. 4). Wierny uczeń widząc potęgę i chwałę Mesjasza sądził, że nadeszła godzina działania i walki. Ale w tej chwili obłok jasny przesłonił trzech mężów, a z obłoku dał się słyszeć głos: „Ten jest Syn mój miły, w którym dobrze upodobałem, sobie, jego słuchajcie” (Mt 17, 5). Przerażony Piotr, wraz z towarzyszami upadł na twarz i bał się bardzo. Kiedy oczy podnieśli, nikogo już nie widzieli, tylko samego Jezusa.
Wiara nie była łatwa. Dla Izraelity zgodzić się na to, że jakiś człowiek jest prawdziwym Synem Bożym – tchnęło straszliwą herezją. Jak człowiek może być Bogiem, a Bóg człowiekiem? Cóż może mieć wspólnego przedwieczny, nieskończony, niepojęty Stworzyciel świata, „Ten, Który Jest” (Wj 3, 14) ze zmęczonym człowiekiem, który śpi w łodzi czy siedzi u studni, a kiedyś zawiśnie w ranach na krzyżu? Nie dochodzi jeszcze do ich świadomości, że „Ten, Który Jest”, mógł zechcieć doznać ludzkiego losu, biorąc sobie z matki ludzką naturę. I tak, nie przestając być wiecznym Bogiem, stał się prawdziwym człowiekiem, łącząc w swojej odwiecznej Osobie nieskończoną naturę Boga z naturą człowieka z nicości stworzonego. Wielu ludzi i dzisiaj gorszy się tą prawdą, nie rozumiejąc, że Bóg mógł to uczynić nie tracąc nic ze swojej wielkości, dlatego właśnie, że między Bóstwem a człowieczeństwem nie ma żadnej proporcji. Wielkość rzeczy stworzonych jest pojęciem względnym, ale wobec Boga wszechświat nie jest większy niż kawałek pszennego chleba. Przypisując sobie atrybuty Boskie, Chrystus w pełni uznawał równocześnie swoje człowieczeństwo. Z jakimś upodobaniem nazywa siebie „Synem Człowieczym”. Pokornie modli się do Ojca. Wyznaje, że Ojciec większy jest niż On. Z tych samych ust wychodzą słowa: „Daj mi pić” (J 4, 10) i „Zanim Abraham był, Jam Jest” (J 8, 58).
Dla Izraelitów te sprawy były zupełnie niezrozumiałe. Nic też dziwnego, że dokoła Chrystusa wre straszna walka. Gdy powiedział: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30), chwycili kamienie, by Go kamienować. Spytał ich spokojnie: „Wiele dobrych uczynków okazałem wam od Ojca mego, za który z tych uczynków i mnie. Odpowiedzieli Mu Żydzi: Za dobry uczynek nie kamienujemy Ciebie, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem czynisz siebie Bogiem” (J 10, 32-33). Nie mogli wprost wytrzymać straszliwego napięcia psychicznego, które się wytwarzało między koniecznością uwierzenia temu człowiekowi a niemożliwością uwierzenia w to, co głosił. Trzeba Mu było zaufać więcej niż sobie. Uwierzyć wśród całkowitej ciemności.
Po cudownym rozmnożeniu chleba powiedział rozentuzjazmowanym tłumom, że da swoje Ciało za pokarm i Krew za napój. Znowu straszliwy wstrząs. Może niektórzy próbowali złagodzić te słowa, rozumieć je przenośnie, bo Chrystus z naciskiem powtarza: „Ciało moje prawdziwie jest pokarmem, a Krew moja prawdziwie jest napojem” (J 6, 58). „Kto pożywa Ciało moje i pije Krew moją, ma żywot wieczny” (J 6, 55), podkreśla te prawdy kilkakrotnie, nie zostawiając żadnej wątpliwości, że należy Jego wypowiedź rozumieć dosłownie. Nie wytrzymali ciężaru tajemnicy. Odeszli gromadnie, choć jedli niedawno chleb cudem rozmnożony: „Twarda jest ta mowa, któż jej słuchać może?” (J 6, 81). Nie zatrzymał ich. Nie wyjaśnił, nie złagodził swoich słów. Przeciwnie. Zwraca się do gromadki swoich najbliższych i pyta: „Czy i wy odejść zamierzacie?” (J 8, 68). Dla Piotra słowa Chrystusa były równie niemożliwe do przyjęcia, jak i dla innych. Jeszcze nie znał widoku hostii podawanej milionom ust. Pogrążony w całkowitej ciemności, zaufał Chrystusowi więcej niż sobie, uchwycił istotę wiary: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego” (J 6, 69).
cdn.