Dzień 15 lipca 1951 r. i 1965 r. są jak klamry spinające pierwszych 14 lat istnienia parafii w Izabelinie. Czas codziennych, zwyczajnych – choć poruszających w swej ofiarności, drobnych i wielkich zarazem gestów miłości i miłosierdzia. Wspólnota budowana przez ks. Aleksandra, mozolnie i nie bez trudności, w swoim zamierzeniu miała być jak wielka rodzina, w której „wszyscy kochają się i szanują”, troszcząc się o siebie nawzajem.
15 lipca to dla izabelińskiej społeczności podwójna rocznica. W 1951 r. powołana została do życia przez Prymasa Stefana Wyszyńskiego parafia Izabelin – Laski, obejmująca swym zasięgiem okoliczne wsie. Rok 1965 – to z kolei (smutny) koniec pewnej epoki w dziejach wspólnoty parafialnej, śmierć jej pierwszego Proboszcza.
Czternaście wyjątkowych lat naznaczonych świętością ks. Aleksandra. Jego życie wzbudzało podziw i wdzięczność, tyleż inspirowało co zmuszało do refleksji nad własnym życiem. Ale przede wszystkim świeciło przykładem.
Dekret erekcji parafii Izabelin – Laski.
Trudno było pozostać obojętnym wobec przykładu TAKIEGO życia (zresztą nadal jest trudno). Pewna parafianka wspominała: „W kościele i w parafii panował duch wspólnoty pierwszych chrześcijan. Znali się i byli ‘zniewalani’ (parafianie – przyp. FPA) oczywiście w sposób jak najsubtelniejszy do wzajemnej pomocy i miłości”. Ksiądz „lubił często powtarzać, że parafia to wielka rodzina, toteż parafianie czuli się na plebanii jak w domu. Nieraz ktoś czekając na załatwienie pomagał w kuchni siostrze obierać kartofle, ktoś inny robił porządek w ogródku, czy naprawiał furtkę. Parafianki jadąc do Warszawy wstępowały z zapytaniem, czy nie trzeba coś kupić dla parafii. Jak ktoś z sąsiadów zachorował, to Ksiądz Proboszcz zawsze zatroszczył się. Siostry chodziły sprzątać w domu, napalić, przygotować posiłek”.
Parafianie pomagają w odśnieżaniu terenu przy kościele i plebanii.
„Ten klimat domu stwarzał ks. Ali właśnie przez swoją prostotę, bezpośredniość i szacunek dla każdego. Nikt nie czuł się tu natrętem, obcym, ani nawet gościem”. Autorka tego świadectwa kontynuuje: „Przyjeżdżałam do Izabelina jak do domu i czułam jak się jak u siebie.(…) Pamiętam, że gdy miałam jakieś trudności mieszkaniowe, mówiłam, że ostatecznie nie ma co się martwić, bo zawsze się znajdzie jakieś łóżko w Izabelinie”. I dalej: „Przypominam sobie, że przez pewien czas mieszkał na plebanii alkoholik, który (…) nie mógł wrócić do swojej rodziny. Plebania stała się dla niego ośrodkiem rehabilitacyjnym”. Inne świadectwo: „Kiedyś nie mogłam się dostać do autobusu. Wróciłam na plebanię późno wieczorem. Nie było już wolnych miejsc. Ks. Ali usłyszał to i powiedział: Co to znaczy nie ma miejsc. Musi się znaleźć miejsce! I znalazło się. Mówiliśmy, że ściany się rozszerzały w Izabelinie”.
Ściany rozszerzały się mocą miłości. Serca „zniewalane” były tą samą mocą. Powoli, subtelnie. W biednej parafii stanął kościół wzniesiony wysiłkiem wszystkich mieszkańców. I to jaki kościół! Ks. Ali cieszył się: „Jeden z artystów, specjalista od kościołów, po wejściu do naszego kościoła powiedział, że jest to najkulturalniejsze wnętrze, które w Polsce spotkał”.
Wnętrze kościoła w Izabelinie za czasów ks. Alego.
Z początku jednak nie było łatwo. Ksiądz znał ułomność ludzkiej natury, jej próżność, że „ludzie dadzą (datki – przyp. FPA), tylko chcą się tym pochwalić, że dają, żeby innym zaimponować”. Spokojnie jednak tłumaczył: „Mnie się jednak wydaje, że Jezus nie czułby się dobrze w ścianach, które postawiła ludzka pycha. Kościół Chrystusowy ma być zbudowany z ofiar miłości. Każda cegła i każda deska powinna mieć na sobie pieczęć ofiary i miłości. W ten sposób cała świątynia stanie się jedną wielką nieustającą modlitwą.” Pewna parafianka wspominała: „Pamiętam jak powstawała nasza parafia, jak pracował na równi z robotnikami, jak woził gruz taczkami pod podłogę. Stawał sam przy każdej pracy. (…) Poświęcał nie tylko każdy grosz ale też i siły”.
Parafianie w strugach deszczu żegnają swego Proboszcza. Niebo płacze wraz z nimi.
Niestety, z czasem sił ubywało. Intensywne to było duszpasterstwo! Ks. B. Piasecki opowiadał: „Pracę w parafii rozpocząłem w sierpniu. Od pierwszej chwili pracy ks. Proboszcz kładł akcent na kontakty z parafianami. Dlatego już w drugim tygodniu wybraliśmy się razem do Sierakowa. Proboszcz utykał cały czas na nogę. Wtedy jeszcze nie rozumiałem co to znaczy. Na wsi wchodziliśmy do domów zupełnie przypadkowo, nie wybierając, tak na kilka minut. Co słychać, czy wszyscy zdrowi, jak praca. To nowy ksiądz, który będzie u nas pracował. W jednym domu u p. Anieli Wasilewskiej tak po prostu mówi: niech pani da nam kawałek chleba, bo jesteśmy głodni, ale naprawdę tylko chleba i nic więcej. Patrzyłem z ukosa zdziwiony. Gospodyni zakrzątnęła się, przyniosła paryską i po szklance śmietany. Zjedliśmy, Bóg zapłać i dalej. W innym domu leżała chora od 3 lat, nie wstawała z łóżka. Była sama jedna w całym domu. Na widok księdza Proboszcza zaniosła się szlochem : Mój anioł, mój dobrodziej, mój ojciec. Ksiądz zostawił jej torebkę cukru, którą kupił po drodze w sklepie. Zachęcał do wytrwania i modlitwy. Kiedy ja się tak męczę jak mówię koronkę. To nie mów ale myśl o Panu Bogu. Wracaliśmy do domu zmęczeni ale dziwnie radośni. Ksiądz coraz mocniej utykał. W drodze mówiliśmy razem brewiarz. (…) Do Truskawia już nie mógł pójść, leżał ale mnie zachęcał bym poszedł sam. Narysował plan wsi i domy do których mógłbym wejść na początek. Kiedy wróciłem z płonącymi oczami pytał: Byłeś, przeszedłeś całą wieś, naprawdę? A to się cieszę, to dopiero praca!”.
To była praca autentyczna, szczera, prawdziwa. Tu nie było miejsca na udawanie. Miłości nie da się udawać. Siostra A. Bielawska: „Zapytała mnie kiedyś jedna z sióstr na zebraniu sióstr parafialnych w Warszawie: Jakie wy macie w tym Izabelinie metody? Tym pytaniem byłam zaskoczona – bo myśmy nigdy o żadnych metodach duszpasterskich nie myśleli, ani nigdy się o tym nie mówiło. Odparłam: My tych ludzi po prostu kochamy. To jest cała nasza metoda”.
W Bożej rzeczywistości nie ma przypadków. Dlatego szczególnie dzisiaj pragniemy dziękować Bogu za ks. Alego i za Jego parafię. Jesteśmy przekonani, że fundamenty, jakie ks. Aleksander położył tutaj, na skraju Puszczy, nadal są żywe w sercach parafian. Czujemy się odpowiedzialni za ten cenny depozyt wiary i miłości.
Prosta sosnowa trumna, w której ks. Aleksander został pochowany na parafialnym cmentarzu.
* W tekście użyte zostały świadectwa parafian i osób zaprzyjaźnionych z parafią.