Po przerwie wracamy do wspomnień s. Klary o ks. Aleksandrze. Zapraszamy.
***
Ludzie. cd.
Z jego młodzieńczych zamiarów zniszczyło się prawdopodobnie więcej niż owa modlitewka. Rodziło się za to coś nowego.
„Nie jestem jeszcze dosyć wolny wewnętrznie, aby być zupełnie dobrym księdzem. Boże ukryty w Hostii, którą tak często biorę w rękę, przemień moją duszę”.
„Spotkałem się i zapoznałem z cierpieniem. (…) Życie ma się „ku zachodowi”, a we mnie jest pustka i bezład. Mam wielką i prostą ufność w miłosierdzie Boga dla mnie”.
A potem, kiedyś, już bez daty:
„Szatą kapłana miłość. Serce otwarte dla wszystkich ludzi. Garną sie do kapłana: dzieci, starsi, biedni, strapieni. (…) Nudzi się – co to znaczy – kapłan wśród ludzi nudzi się?” „Ludzie potrzebują miłości, przebaczenia, giną…, a my chodzimy ponad ich głowami wielcy. Wejść w tłum jak Jezus, a nie zniżać się, dotykać ran, razem z nimi cierpieć…”
„Kapłan rośnie – Chrystus się umniejsza. (…) Rośniesz ceną Krwi Chrystusa. (…) Nie bój się brać Ewangelii dosłownie. Nie Ewangelia straciła moc, tylko my stępiliśmy jej ostrze – owinęli w bawełnę, skomentowali po swojemu.”
„Sąd Ostateczny:
– Byłem głodny…
– Odprawiłem, śpiewałem, zebrania organizowałem, budowałem…
– Tak, ale ja byłem głodny”.
„Nie bójcie się brać Ewangelii dosłownie.”
On się nie bał.
Coś dziwnego zaczęło się stawać z tym człowiekiem od chwili, gdy odprawił swoją pierwszą Mszę świętą. Wydaje się, że jakby poszedł w życie – taki jaki był – potężny, nieco pochylony, uśmiechający się serdecznie, trochę nieśmiało, patrzący przez swoje okulary krótkowidza spokojnie, uważnie, ciepło.

I tak sobie szedł z tym spojrzeniem, z tym uśmiechem, z tym pochyleniem ku ludziom, a koło niego działo się dobro. Właściwie jakby się działo samo, jakby nie było tu żadnych reguł, planów, recept i zasad. W sposób naiwny i rozsądny, szaleńczy i dobrze skalkulowany, wobec ludzi ważnych i żadnych. Zaskakująco, rozmaicie, często niekonsekwentnie i nielogicznie jakby w tym wszystkim była jedna tylko konsekwencja i logika – miłości.
Zapisał sobie jeszcze przed święceniami: „Będę kapłanem, sługą, przyjacielem Pana Jezusa ukrzyżowanego, ustawionym dla ludzi, którzy są w większości ubodzy i żyją w bardzo ciężkich warunkach”.
Nie napisał: „kapłanem, sługą, przyjacielem ludzi:, ale „Jezusa ukrzyżowanego”. Przecież to On był głodny, nagi, spragniony i cierpiący. Teraz idzie do niego ze swoją dobrocią, życzliwością, uśmiechem i konkretną, dobrze obliczoną pomocą.

Na początku jego działalności duszpasterskiej dobroć jego będzie występowała w prostej, zwykłej formie i nią będzie przykuwała uwagę otoczenia. Zwłaszcza, że będą to czasy wojny i będą to zwykli ludzie. Prości w swoich ocenach i widzeniu świata, praktyczni, trzeźwi, spracowani. To była Tywonia, pierwsza samodzielna praca księdza w niedużej wiosce niedaleko Jarosławia. Tywonianie pamiętają dobrze swojego pierwszego „proboszcza”, jak go nazywali, choć formalnie proboszczem nie był. I to nawet zastanawia. Pracował wśród nich dwa lata, potem był szereg jego następców i długi okres kilkudziesięciu lat, który mógł zatrzeć w pamięci jego obraz, a przecież gdy się wejdzie do jakiejkolwiek chałupy w Tywonii i wymieni nazwisko Księdza – natychmiast poruszenie, wzruszenie i żywe proste opowieści o jego dobroci. W tych latach głodu, nędzy, zimna, chorób, szczególnie dobrze pamięta się najprostsze sprawy dotyczące ludzkiej egzystencji – jadła, odzienia, ciepłego pieca. Ksiądz „proboszcz” ustala tu dziwne normy. Każdy się przy nim pożywi, każdego przygarnie, okryje, bodaj swoim płaszczem, choćby to był, jak opowiadają, po prostu „wszarz”. Nietrudno w czasie wojny o wszarzy, ale raczej trudno o tych, co oddają swoje płaszcze. Więc się to pamięta i opowiada po swojemu, po chłopsku, konkretne fakty i zdarzenia, przeplatane czasami taką filozoficzną uwagą, trafiającą w sedno: „Tam, gdzie było nieszczęście, tam nasz proboszcz zawsze był”.

A potem, już po wojnie, dalsza praca duszpasterska w Laskach i w Izabelinie i zawsze to samo – zawsze spokojna, życzliwa uwaga, skierowana na drugiego człowieka i niesienie mu pomocy. Ale może najważniejsze to właśnie, że go dostrzega, że potrafi go dojrzeć.
Dostrzega go, choćby był najmniej widoczny, najmniej ważny, najbardziej ukryty przed ludzkimi oczami, nieznany nikomu, może lekceważony, otoczony pogardą.
cdn.